wtorek, 11 grudnia 2018

Regéc - jedna z twierdz rodziny Rakoczy



Kolejny węgierski zamek jaki udało mi sie odwiedzić w te wakacje to Regéc. Regéc to niewielka miejscowość w północno-wschodniej części Węgier, położona na obszarze stanowiących część Średniogórza Północnowęgierskiego Gór Zemplińskich w pobliżu granicy ze Słowacją. Jest położony zaledwie 9 kilometrów od zamku Boldogkő, o którym pisałam TU. To naprawdę piękne miejsce, które warto odwiedzić. Do zamku nie łatwo się dostać. Teoretycznie da się podjechać autem pod same mury, jednak prowadzi do niego nieutwardzona, leśna górska droga, której stan zależy w dużej mierze od pogody. My zostawiliśmy auto mniej więcej w połowie (sugerując się tym, że już dużo aut stało w tym miejscu) i na górę udaliśmy sie pieszo. Trasa nie jest ciężka. Droga na górę z dwuletnim dzieckiem zajęła nam kilkanaście minut. Do tego jest naprawdę bardzo ładna i przyjemnie jest się przespacerować.

Jeśli chodzi o historie samego zamku (tu opieram się o informacje dostępne na jego stronie internetowej, link jak zwykle na końcu artykułu), to jego początki nie są do końca znane (podobnie jak zamku Boldogkő - ale to nie jedyna rzecz, która je łączy). Niektórzy uważają, ze stał już w 1285 roku. Teza ta oparta jest na źródle, które podaje, iż podczas drugiej inwazji mongolskiej właśnie w 1285 roku Węgrzy i Tatarzy starli się w Regéc. Jednak wielu historyków uznaje za bardziej prawdopodobne, że to źródło odnosi się tylko do bitwy pod Regéc, jako bitwy pod tym konkretnym wzgórzem (zamek w tym czasie nie istniał). Nazwa "Regéc" pochodzi z języka słowiańskiego, co oznacza "róg" i odnosi się do specyficznej formy góry na której
dziś znajdują się ruiny). Kolejne dokumenty jakie odnajdujemy pochodzą już z 1307 roku i zostały wystawione przez Amadeusza Aba, pana na tym zamku. Wiadomo, ze najstarszą częścią warowni standardowo jest wieża (ale to chyba nikogo nie dziwi ;) ). W tej chwili tylko jej najniższy poziom zachowany jest z pierwszego okresu budowy. Trzy kolejne, to już dzieło z lat 40 XVI wieku. Na nieszczęście dla tej warowni potężny ród Abów wraz z palatynem Mateusz Csák (który swą siedzibę miał w zamku w Trenczynie), byli głównymi przeciwnikami króla Karola I Roberta (pierwszego Andegawena na tronie węgierskim). 15 czerwca 1312 roku ,po  wielkiej bitwie pod Rozhanovcami król pokonał Abów i skonfiskował ich dobra. W tym zamki Boldogkő i Regéc. Oba też później, z królewskiego nadania, trafiły w ręce rodziny Drugethom. Wiemy również, że w drugiej połowie XIV wieku zamek kilkukrotnie odwiedził król Ludwik I. Generalnie do 1464 roku ( z małymi przerwami) zamek był
własnością królewską. Później do 1526 roku władała nim rodzina Szapolyai. W kolejnych latach zamek przechodził z rak do rąk, Był własnością Zofii Batory (wnuczki naszego króla Stefana Batorego) i jej męża Jerzego II Rakoczego. Ich wnukiem (który spędził dzieciństw na zamku Regéc) był Franciszek II Rakoczy, w latach 1703–1711 przywódca wielkiego powstania antyhabsburskiego na Węgrzech (tzw. powstanie Rakoczego). Po upadku powstania zamek został zniszczony przez oddziały austriackie. Od tej pory pozostaje w ruinie.

Zamek na mapie kliknij: TU
Strona www zamku kliknij: TU










środa, 21 listopada 2018

Zamek Boldogkő, czyli mój pierwszy węgierski zamek!


To dziś parę słów o pierwszym z węgierskich zamków jakie chciałam opisać. Zamek Boldogkő. Zanim jeszcze przejdę do samego zamku, zdecydowanie muszę wspomnieć o pewnej, bardzo ważnej moim zdaniem sprawie. Podejście Węgrów do zabytków. Jestem pod przeogromnym wrażeniem tego, w jaki sposób dba się tu o ruiny zamków. W jaki sposób są udostępnione do zwiedzania. I nawet tego jak świetnie zorganizowane jest całe "zaplecze zamkowe". Widać, ze obiekty zarabiają na siebie. Nie, nie tylko przez sprzedaż biletów wstępu. Bardzo fajne są sklepy z pamiątkami i punkty gastronomiczne. Ceny są przystępne, co zachęca do robienia zakupów. A do tego wszystko to "podane" jest w ładnej, niekiczowatej formie. Oczywiście pisze to na podstawie zamków, które odwiedziłam. Być może miałam szczęście i akurat trafiałam na takie... Jednak mam wrażenie, że inne węgierskie obiekty, też nie odstają pod tym względem. Mogę obiecać jedno, na pewno to sprawdzę, bo na Węgry jeszcze się wybieram.
Ale do celu. Zamek Boldogkő, to pierwszy węgierski zamek jaki odwiedziłam. Widać go z daleka. Znajduje się na wzgórzu (245 m n.p.m.), a właściwie na szczycie wygasłego wulkanu . Tak, tak, tak jak na przykład Grodziec TU . Jest też częścią Obszaru Chronionego Krajobrazu Zemplen. Więc już samo jego położenie zachęca do odwiedzin. Już z daleka wydaje się imponujący. Kiedy się do niego zbliża wrażenie to tylko się nasila. W czasach swej młodości i świetności musiał wydawać się twierdza nie do zdobycia. Dokładne początki zamku nikną w mrokach historii. Wiemy na pewno, ze zaczęło się od wieży (Ci którzy choć troszkę interesują się tematem wiedzą, ze akurat to, to nic niezwykłego). Początki budowli sięgają XIII wieku. Wtedy to, po inwazji mongolskiej,  ród rycerski (najprawdopodobniej Tomajów) wzniósł właśnie donżon, czyli ufortyfikowaną wieżę mieszkalną. Zamek po raz pierwszy wymieniony jest z nazwy w 1282 roku, jako Castrum Boldua. Od 1300 roku zamek należał do rodu Abów.  Tych zaś w 1312 roku pokonał
król Karol Robert Andegeweński . Władca skonfiskował ich dobra. Był wśród nich również zamek, który przekazał go potem Drugethom - zaufanemu rodowi francusko-włoskiemu. To oni prawdopodobnie rozbudowali niewielką dotąd warownię o skrzydło pałacowe i budynki na zamku górnym. I tak aż do końca XV wieku zamek był wielokrotnie przekazywany przez królów węgierskich różnym rodom rycerskim. Dokonano kolejnych rozbudów, powstał m.in. zamek dolny z wieżą bramną. Natomiast w XVI wieku warownia stała się przedmiotem walk o koronę między Janem Zapolyą a Ferdynamndem I Habsburgiem. Brała czynny udział w walkach. Kilkukrotnie była  oblegana i zdobywana przez którąś ze stron. W XVII stuleciu stała się własnością rodu Bebeków, którzy... podrabiali tu monety. Tak, tak! Głośno było o tym nawet na ziemiach Polskich. Szlachta się skarżyła na ten niecny proceder. I nie jest to żaden domysł czy bajka, ponieważ piec do wytapiania tychże monet znaleziono podczas prac archeologicznych. Podczas walk z Turkami w XVII twierdza była bezpieczna z powodu
peryferyjnego położenia, stała się więc siedzibą dowódców wojsk antytureckich. Zamek był ponownie kilkakrotnie oblegany w czasie tzw. buntu kuruców, ale powstańcom antyhabsburgskim nie udawało się go zdobyć. Zajęli go dopiero w 1678 roku. Po tym jak cesarz nakazał zniszczyć okoliczne zamki, aby nie mogły być wykorzystane przeciw niemu. Całe szczęście zamek Boldogkő nie ucierpiał jednak zanadto. Został jednym z ośrodków powstania antyhabsburgsiego. Co ciekawe cesarz odzyskał go w 1685 roku bez użycia siły. Zadziało się to pod nieobecność dowódcy powstańców. Niestety już w 1701 roku, na rozkaz Habsburga, wysadzono w powietrze wieże, część pałacu i
mury obronne. Od tego czasu zamek pozostaje w ruinie. Pełnił jeszcze różne funkcje. Na przykład przejęli go jezuici i traktowali jako spichlerz na zboże. Pod koniec XIX w. właścicielem była rodzina Pechy, która wykonała prace remontowe, które (jak to zwykle niestety bywa) nieodwracalnie zatarły niektóre gotyckie elementy zamku. Prace konserwatorskie przeprowadzono w latach 60-tych XX w. oraz w 2002 r. Dzięki nim zamek został przystosowany do obsługi ruchu turystycznego. W 2009 r. wykonano kolejne prace restauracyjne, odtworzono m.in. dawny młyn. To naprawdę piękne miejsce, które trzeba odwiedzić!

Zamek ma tez swoja legendę :) Według popularnej legendy po bitwie na równinie Mohi w 1241 roku Król Béla IV musiał uciekać przed Tatarami. Podczas ucieczki dostał się do wioski Aszaló, gdzie znalazł tylko jedną osobę, człowiek ten nazywał się Bodó. Był on biedakiem, ale znał osobiście króla, ponieważ często przywoził suszone owoce do ówczesnej stolicy Węgier – Budy. Kiedy zdał sobie sprawę, że król ucieka przed Tatarami postanowił go ukryć. Dał mu ubrania wieśniaka i zabrał go do piwnic. Po dwóch dniach Tatarzy przybyli do Aszaló, Bodó udawał wtedy, że jest głuchy. Przywódca Tatarów zadawał mu pytania, a on odpowiadał mu mówiąc nieistotne rzeczy, aż w końcu znudzeni Tatarzy zostawili go samego. Król podziękował Bodó, wziął od niego konia i kontynuował podróż. W późniejszym czasie Bodó znów wyruszył do stolicy i zabrał suszone owoce na 7 powozach ze swoimi 7 córkami. Król był bardzo wdzięczny za uratowanie i poprosił Bodó, aby zbudował w pobliżu miejsca, gdzie udzielił mu schronienia zamek, który da mu we władanie. Król nakazał zrobić to w ciągu 5 lat. Wszystkie córki, aby pomóc ojcu, wyszły za mąż za mężczyzn, którzy pomogli im w budowie zamku. Mimo dużego zaangażowania i pomocy córek Bodó  nie mógł dokończyć zamku i poprosił króla o zgodę na przedłużenie budowy o 2 lata. Zamek udało się ostatecznie skończyć po 7 latach, a pierwszą jego nazwą było „Bodóko”. Później na polecenie króla Béli zorganizowane zostały ceremonie ślubne wszystkich 7 córek jego wybawcy. Po ceremonii król nakazał zmienić nazwę zamku na „Boldogkő” (Szczęśliwy kamień), dla uczczenia mieszkających w nim 7 pięknych i szczęśliwych dziewcząt, które pomogły ojcu w budowie.
Zamek na mapie kliknij: TU








wtorek, 20 listopada 2018

Fortalicjum Bancowecz, czyli zamek Bąkowiec w Morsku.

Pisząc o zamku Bąkowiec w Morsku, aż się prosi aby znowu wspomnieć o Bobolicach. Czasem zastanawiam się,  czy Ci którzy tak bardzo potępiają "odbudowę" Boblic  widzieli kiedyś Bąkowiec. No przecież musieli widzieć. I o ile przy Bobolicach ciągle słyszymy spór o odcień kamienia (serio...?), dach, czy w końcu o to czy wieża bramna była zadaszona czy też nie, to o tym jaką krzywdę zrobiono temu obiektowi nikt nie wspomina ani słowem. Na grupach zamkowych jest cisza. A dlaczego, czy zamek w Morsku jest gorszy?  Gorszy n
ie jest na pewno.  Mało tego, jak na swoje czasy był obiektem bardzo nowoczesnym (o tym też zaraz opowiem). Teraz jest ruiną często pomijaną i niedocenianą. A trwający na nim remont (przynajmniej formalnie) nie pomaga mu się wyrwać z mroku zapomnienia. Postaram się więc opowiedzieć  dziś  jego historię. Może uda mi się nim kogoś zainteresować.
Gdyby to tylko było takie proste...
Generalnie pierwsza, pisemna wzmianka o samym zamku pochodzi z 1390 roku. Co było wcześniej nie do końca wiemy...  Tak naprawdę nie wiadomo nawet kto był jego fundatorem.  Hipotezy są trzy. Jedna - taka typowa dla Jury - to to, że to Kazimierz wielki ufundował nie tyle zamek, co strażnicę, która później została rozbudowana.  Druga teoria powstanie zamku przypisuje Toporczykom (jednemu z najstarszych i najważniejszych rodów Polski, wywodzącemu się jeszcze od książęcej linii Wiślan), a właściwie od Morskim herbu Topór (tak, tak to też przodkowie np. Ossolińskich,  Tęczyńskich i Balickich). I trzecia, ostatnia teoria mówi o fundatorstwie Władysława Opolczyka, który przecież władał tymi terenami w latach 1370-1391 (ale ta teoria chyba jest najmniej prawdopodobna - Opolczyk właśnie być może rozbudował strażnicę ). Jak było naprawdę -może kiedyś się dowiemy, a może na zawsze pozostanie to w mrokach historii. Może łatwiej będzie powiedzieć co wiemy. Ano wiemy (na podstawie badań), że przed warownią murowaną, na jej miejscu stała jakaś warownia drewniana. Wiemy też, że w 1327 roku król Władysław Łokietek nadał wieś  klasztorowi w Mstowie. Czy we wsi stał wtedy zamek... ? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Tak jak wspomniała już wcześniej, pierwsza pisemna wzmianka o zamku pochodzi z 1390 roku, czyli w momencie kiedy ziemie te
Opolczyk przekazuje w lenno  zamek już był (nazywał się Bancowecz). Panem na zamku został Mikołaj Strzała protegowany Opolczyka. Ano wiemy, ze przechodził z rak do rąk. Był własnością Piotra z Marcinowic i Krystyna z Koziegłów.  Na przełomie XV i XVI wieku Morsko posiadali Włodkowie i im przypisuje się wybudowanie nowego murowanego zamku. Co ciekawe, kiedyś uważano, że zamki były dwa. Jeden "Bakowiec", drugi "Morsko". Jednak badania jednoznacznie potwierdziły że mowa jest o tym samym obiekcie. Jak wyglądał zamek ? Składał się z dwóch budynków mieszkalnych , które znajdowały się naprzeciw siebie. Miał one półkoliste baszty - jako pierwsze takie na Jurze. Jako, ze całość otoczona była murem obwodowym w środku powstał dziedziniec. Od wschodu znajdowało się przedzamcze z zabudową gospodarczą. Chronione było  wałem z palisadą i suchą fosą. Wjazdu na nie broniła za to okrągła baszta (nie zachowana do dzisiejszych czasów). Po drugiej stronie, od zachodu do skały przylegała studnia, z której korzystano wciągając wodę linami na skałę. Studnia znajduje się tam do dziś. Została jedyne "dla bezpieczeństwa"  częściowo zasypana. Zamek był bardzo nowoczesny jak na owe czasy. I trudny do zdobycia. Jednak nie był dość zabezpieczony przed artylerią - co jeszcze nie było mu potrzebne, ale co zdecydowało o jego zniszczeniu. W późniejszych latach zamkiem władali  Zborowscy, Brzescy i Giebułtowscy. Nie są znane dzieje warowni pod panowaniem tych rodów. Wiadomo natomiast, że w czasie potopu szwedzkiego zamek został poważnie uszkodzony przez Szwedów. Najpierw zamek został ograbiony, a później spalony. Po
wojnie, czyli od połowy XVII wieku zamek był już w ruinie, a właściciele go opuścili. Od XVII wieku aż do XIX wieś i ruiny dawnego zamku były własnością rodziny Heppenów. Około roku 1927 roku wzgórze z ruinami zamku kupił inż. architekt Witold Danielewicz Czeczott. I to właśnie on który wybudował tu przed 1933 rokiem dom przy wykorzystaniu murów zamkowych. To jeden z dwóch, lub trzech ( w zależności jak spojrzeć na kolejny)szpecących ruinę dobudówek. Po II wojnie światowej teren ten od wdowy po Czeczocie zakupiły Zabrzańskie Zakłady Naprawcze Przemysłu Węglowego i zorganizowały tu ośrodek wypoczynkowy. Na terenie średniowiecznej fortyfikacji i terenie przylegającym do niej zbudowano kawiarnię z tarasem. W środkowej części nasypu oddzielającego majdan od zamku w miejscu kolistego wzniesienia, będącego podstawą baszty obronnej systemu dojazdowego do zamku ustawiono wyciąg narciarski. W 1961 roku przeprowadzono konserwację ruin. Wówczas to podwyższono i zabezpieczono koronę murów opasujących szczyt skały. W dniu 7 października 1967 ruiny zostały wpisane do rejestru zabytków. W 1999 ośrodek wypoczynkowy wraz z ruinami zakupiła firma KEM z Dąbrowy Górniczej, która przy okazji generalnej przebudowy terenu ośrodka zadbała również o zagospodarowanie terenu wokół zamku.
Plan zamku górnego na podstawie rys. Bohdana Guerquina

Tak jak pisałam wcześniej, w tej chwili miejsce nie zachęca do odwiedzin. Może kiedyś coś się zmieni (mam taka nadzieję). Jednak zobaczyć je trzeba! Inaczej nie ma możliwości zobaczenia
wszystkich zamków na Jurze.

I na koniec legenda z Morska:
opowiada ona o rycerzu władającym zamkiem, który uwięził swoją córkę w lochu zamkowym, gdy ta zakochała się w ubogim chłopaku. Córka zmarła z głodu a młodzieniec postanowił się zemścić. Pod skałą zwaną Okiennikiem Wielkim zebrał ludzi i zaczął nękać zbójeckimi napadami mieszkańców zamku i okoliczną ludność. Pewnego dnia podczas burzy zaatakował warownię. W jej zdobyciu dopomogły mu pioruny, które nagle zaczęły bić w zamek niszcząc całą zabudowę i zabijając obrońców poza panem zamku. Wywleczono go z ruin i powieszono. Od tego czasu podczas burz w ruinach pojawia się postać wisielca, a jakby z głębi skały dochodzi szloch uwięzionej córki.


Zamek Bąkowiec na mapie: TU

piątek, 16 listopada 2018

Mirów. Majestatyczna ruina.

Ostatnio było o Bobolicach. Szczerze mówiąc żaden mój wpis do tej pory nie wywołał tylu kontrowersji. Oczywiście nie chodzi o mnie. Chodzi o sam zamek. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Idąc więc za ciosem dziś słów kilka o Mirowie. Bliźniaku Bobolic. Zamki mają podobną historię, wspólne duchy i legendy. Są baaaardzo blisko siebie (1,5 km zielonym szklakiem, ok 20 minut), stąd też pewnie legendy, które twierdzą, że łączy je podziemny, tajemny tunel.
Nikogo, chyba nie zdziwi jeśli powiem, ze zamek w Mirowie powstał w czasach Kazimierza Wielkiego. Do tej pory nie ujawniono żadnych dokumentów, które mówiły by dokładnie o początku historii zamku. Prawdopodobnie na początku był murowaną strażnica, podległa pod  swojego bliźniaka, Bobolice. Przypuszcza się, że na miejscu strażnicy, wcześniej istniały drewniane zabudowania warowne. Nie są to jednak potwierdzone źródłowo informacje. Strażnica szybko został rozbudowana do rozmiarów zamku. Była typową,  gotycką warownią, o tak zwanym wyżynnym charakterze. Jego układ architektoniczny był standardowy dla takich budowli. Składał się z zamku górnego, dolnego oraz z przedzamcza. Nie wyróżniał się więc niczym szczególnym. Został wzniesiony z łamanego kamienia wapiennego zespajanego zaprawą murarską z duża ilością białka zwierzęcego. Co też w tamtych czasach i w Zamek jakich na Jurze wiele. tamtych okolicach nie było niczym szczególnym. No dobrze, o początkach wiemy niewiele. Ale co działo się z nim dalej? Właściwie mogę w zasadzie zrobić teraz "kopiuj/wklej" z historii Olsztyna (TU) albo Bobolic (TU). Nie będzie więc niespodzianką, że zamek został oddany w lenno Władysławowi Opolczykowi. Oczywiście przez Ludwika Andegaweńskiego, w zamian za poparcie jego planów dynastycznych.  I tak jak pozostałe lenna Opolczyka został mu on odebrany pod koniec XIV wieku przez Władysława Jagiełłę. I tak zamek przechodził z rąk do rąk. Był własnością wielu rodów rycerskich. Warto wspomnieć o Myszkowskich herbu Jastrzębiec , którzy z zamku uczynili swą siedzibę i rozbudowali zamek. Podwyższyli  zamek i wybudowali wieżę mieszkalną. Musimy jednak pamiętać, że zamek który leży na skale ma ograniczone miejsce na rozbudowę. Więc
wkrótce, nawet rozbudowany obiekt, stał się dla nich zbyt mały. Znów przechodził z rąk do rąk. I dalej jego historia zbiega się z historią jego bliźniaka. Zamek ucierpiał podczas potopu szwedzkiego. Pomimo prób odbudowy nigdy nie odzyskał już dawnej świetności. Ostatecznie został opuszczony w 1787 roku. Od tego czasu miejscowi mieszkańcy zaczęli pozyskiwać z niego  materiał do budowy swoich gospodarstw. Dziś z zamku został zamek górny, z piękną wieżą oraz zamek dolny. Nie ma już podzamcza oraz muru obwodowego i fosy. Od 2006 roku coś jeszcze łączy Mirów z Bobolicami. Mają wspólnego właściciela - rodzinę Laseckich. Obecnie zamek nie jest dostępny dla zwiedzających (choć jeszcze niedawno można było do niego wejść), ze względu na ryzyko zawalenia się obiektu. Ponoć nie ma planów kompletnej odbudowy zamku jak w przepadku Bobolic. Jednak zamek będzie/jest zabezpieczany i ma być udostępniony do zwiedzania. Jedno jest pewne. To miejsce trzeba odwiedzić. Ja je będę na 100% obserwować i trzymać kciuki za to żeby odzyskał "piękne życie".
 


Zamek na mapie kliknij: TU

niedziela, 28 października 2018

Jak Feniks z popiołów! Bobolice - perła Jury, czy kiczowaty zamek z bajki?

Bobolice... Przyznam szczerze, że ten zamek, od dawna budził we mnie mieszane uczucia. Dobrze, nawet nie mieszane. Uważałam go za "zamek z bajki" oraz "samozwańcze dzieło pana architekta".
Kiczowaty, brzydki, bez sensu, to główne przymioty jakie przychodziły mi na myśl kiedy o nim mówiono czy oglądałam go na zdjęciach. Jak planowałam wycieczkę na Jurę, to tak naprawdę nawet nie chciałam go zwiedzać. Był tak przy okazji. Bo skoro już tam jestem, i skoro i tak chcę zobaczyć Mirów... No dobra to i te Bobolice zaliczę. Zdanie o zamku zmieniłam.  I to o 180 stopni!
Ale od początku. tego dnia najpierw w planie było Morsko, później Mirów (oba oczywiście też opisze na blogu) i dopiero Bobolice. Ja, człek "ruinolubny", po obejrzeniu cudnego Mirowa (brata bliźniaka Bobolic), trafiam do "zamku z bajki" w Bobolicach. Jak się domyślacie moje pierwsze wrażenie zbyt fajne nie było. Najpierw zamek spodobał się mojej córce "mamusia, ziaaaaamek!".
Hmm...  I tu do mnie zaczęło powoli dochodzić... Przecież nie każdy jest w stanie, na podstawie ruin, zrekonstruować wizualnie obiekt, nawet w wyobraźni. Mamy wiele zamków w ruinie, ale czy zwykły "zwiedzacz" wie coś więcej na temat budowy zamkowych założeń? Ba! Czy potrafi odróżnić zamek od pałacu? O zgrozo są tacy, którzy myślą, ze np. taki Grodziec  czy chociażby Rabsztyn to tak jak wygląda teraz wyglądał 500 lat temu. Kurcze... takie odbudowy jak w Bobolicach są potrzebne! Nie, nie wszystkich ruin.  Ale jeden taki na Jurze jest oki. Fajnie, że można wejść, zobaczyć i poczuć klimat. Tak, wiem ten  zamek wcale nie musiał wyglądać tak, jak wygląda teraz. Jedno jest pewne. Bobolice zostały odbudowane od samych fundamentów przez obecnych właścicieli.
Rekonstrukcja utrzymana jest mocno w klimacie jego lat świetności. Wykonana jest drobiazgowo i starannie i tego nikt nie może mu odebrać.
To teraz czas na parę słów o historii zamku.

Według legend oraz opowieści przekazywanych od wieków przez miejscowa ludność, na początku był Bobol. Rycerz z załogi księcia Bolesława Krzywoustego. Ponoć okolica była jego własnością i to on wybudował tu pierwszy zamek w XII wieku. Jeszcze inni mówią, że były tu najpierw warownie, drewniane. I  zamieszkiwali  je rycerze. Wszak po sąsiedzku  przebiegały szlaki handlowe i wielu zamożnych kupców było dla nich wyśmienitym celem. Jedno jest pewne. Właściwy zamek ufundował  Kazimierz Wielki, jako jeden z zamków w systemie Orlich Gniazd. Miał broić pogranicza Polsko, Śląsko, Czeskiego. Zamek powstał w latach 1350-1352. Po śmierci Kazimierza Wielkiego, w 1370 roku, na tron wstąpił Ludwig Andegaweński. Ponieważ nie miał on synów, a dwie córki (i nie zanosiło się na zmiany), szukał więc sprzymierzeńców do swojej polityki dynastycznej. Zamek przekazał w ręce Władysława Opolczyka  (wraz z ziemią wieluńską). I tak jak pisałam przy okazji omawiania zamku w Olsztynie koło Częstochowy (TU), lennik okazał się jednak nie do końca uczciwym
człowiekiem  , nie stronił od grabieży, a co gorsza sprzymierzył się z Krzyżakami i knował przeciwko Polsce. Opolczyk przekazuje zamek w ręce Andrzeja Schoeny z Barlabas. Ten uczynił z zamku siedzibę okolicznych zbójników. Zdecydowanie nie spodobało się to (no dobra to było tylko pretekstem) Władysławowi Jagielle (który z Opolczykiem już od kilku lat toczył woje). Zamkiem co prawda nadal władać Schoena, ale był on oficjalnie częścią dóbr królewskich.  Po jego śmierci zamkiem otrzymała jego córka Anna. Ciekawa sytuacja miała miejsce po śmierci Anny.  Z zamkiem stało się coś podobnego co z Krzemieńcem, pierwowzorem zamku z Zemsty (opisałam go TU). Zamek został podzielony między Stanisława Szafrańca, syna Anny z pierwszego małżeństwa oraz jej drugiego męża  Mściwoja z Wierzchowiska. Na zamku powstały jakieś zapory (mur graniczny ;)  ). W 1441 syn Mściwoja, Andrzej z pomocą szlachty i innych sojuszników "wyłamał, rabując bydło i zboże" z części przynależnej przyrodniemu bratu. Całość zamek stworzył ponownie 4 lata po tym incydencie. Kiedy to Piotr Szafraniec wykupił drogą połowę zamku (wraz z przynależnymi dobrami). Chyba nikogo nie zdziwi jak powiem, ze zamek zaczął popadać w ruinę po "potopie szwedzkim" . W XVIII w. zamek był tylko częściowo zamieszkały. Spis inwentarza zamku z 1700 roku pokazuje jego zły stan. Pomimo prób ratowania zamku popadał on w coraz większą ruinę. W XIX wieku w podziemiach zamku znaleziono skarb.
Właściwie jego część, gdyż przypuszcza się, że reszta wciąż spoczywa w tunelu łączącym Bobolice z Mirowem (ile prawdy jest w tej historii chyba nikt do końca nie wie). Jak dotąd tunelu nie udało się nikomu odnaleźć, zamki na pewno kryją jednak jeszcze niejedną tajemnicę. Poszukiwacze skarbów dopełnili reszty zniszczenia. Po drugiej wojnie światowej mury zamku zostały częściowo rozebrane i posłużyły do budowy drogi łączącej Bobolice z Mirowem.   Jak wygląda sytuacja zamku teraz? Musimy się cofnąć na chwilę do roku 1882. Wtedy to ziemię, na której stała niegdysiejsza twierdza, w wyniku parcelacji otrzymała miejscowa chłopska rodzina Baryłów. Ich spadkobiercy po długich sporach sądowych w 1999 odsprzedali ruinę byłemu senatorowi RP Jarosławowi Laseckiemu, który podjął się pełnej jej rekonstrukcji. Rekonstrukcja odbyła się na całkowity koszt właściciela zamku. Rodzina Laseckich jest obecnie właścicielem bliźniaczego Mirowa, który również ma być częściowo rekonstruowany.
Z zamkiem związana jest legenda. Mówi o dwóch braciach, z których jeden władał zamkiem w Bobolicach a drugi w Mirowie. Pewnego razu przybył posłaniec królewski i wezwał władcę Bobolic do wzięcia udziału w wojnie na Rusi. Drugi brat postanowił o chlebie i wodzie oczekiwać na powrót brata. Ten wrócił ze skarbami i piękną dziewczyną w której zakochał się i pan Mirowa. Skarbami się podzielili a o tym kto poślubi dziewczynę miało zadecydować ciągnięcie losu. Wygrał brat z Bobolic. Od tej pory braterska miłość się skończyła. Pan Mirowa nie dawał za wygraną, tym bardziej że dziewczyna pokochała właśnie jego. Gdy władca Bobolic opuszczał zamek, jego żona i brat spotykali się w podziemiach łączących oba zamki. Gdy rzecz się wydała, pan Bobolic zabił brata a żonę zamurował w lochach. Do tej pory jej duch snuje się po obu zamkach.

Rekonstrukcja zamku może się podobać lub nie. Ale to miejsce KONIECZNIE trzeba zobaczyć!
Dla mnie to obecnie taka perełka, wisienka na torcie, miejsce unikalne i wyjątkowe.

Zamek na mapie kliknij: TU
Strona www zamku kliknij: TU
Zamek Bobolice na FB kliknij: TU

sobota, 20 października 2018

Bydlin - zamek, kościół i zbór ariański w jednym!

Wracamy na "Szlak Orlich Gniazd". Dziś będzie o zamku trochę omijanym, niedocenianym i zapomnianym. Poniekąd pewnie dlatego, że zostały z niego niewielkie ruiny. W porównaniu do Ogrodzieńca, Olsztyna, Bobolic czy nawet Rabsztyna nie bardzo jest tu co oglądać. Nie, nie dlatego, że ruiny są brzydkie czy są reliktami ledwo wystającymi z ziemi jak w Ostrężniku. Ten obiekt jest stosunkowo mały, a dodatkowo "w sezonie" baaaardzo zarośnięty przeróżnymi "krzaczorami". Nie wiem jak wygląda w innych porach roku. Jednak patrząc przez pryzmat doświadczeń mniemam, że wczesną wiosna lub późną jesienią można ten obiekt obejrzeć dokładniej. Dlatego mam niecny plan jeszcze tam wrócić :) Jeśli chodzi o mnie, to mi się ten obiekt podoba. Będąc w tych okolicach warto tam zajrzeć, tym bardziej, że nie powinno nam to zająć więcej niż 30-40 minut.
Co wiemy o zamku w Bydlinie? Wiemy dużo i niedużo zarazem. Pierwsze wzmianki o samej wiosce leżącej nad rzeką Soczewnicą pochodzą już z roku 1120. Już w 1388 Bydlin uzyskał prawa miejskie. Wspomina o tym w swojej kronice Jan Długosz. Prawa  te zostały utracone w 1530 roku. Niestety nie zachowały się żadne dokumenty mówiące dlaczego tak się stało. Być może lokacja nie powiodła się i dlatego ośrodek ten utracił na znaczeniu. Jeśli chodzi o sam zamek wiemy naprawdę niewiele. Pierwsze pisemne wzmianki na temat tego obiektu pochodzą dopiero z końca XIV wieku . Tak naprawdę nie znamy nawet roku rozpoczęcia jego budowy. Teorii jest kilka. Są tacy, którzy twierdzą, że zamkiem nigdy nie był, a od samego powstania pełnił funkcje sakralne. Jako kościół warowny, ale jednak kościół. Jednak bardziej prawdopodobnym jest, że był typową strażnicą. Jego pierwszymi właścicielami byli ponoć nieślubni synowie Kazimierza Wielkiego (ślubnych jak wiemy nie posiadał) Jan, Niemierza i Pełka. Jako właścicielkę wymienia się również kobietę o imieniu Cudka. Mężczyźni byli ponoć bratankami Niemierzy herbu Śmiara, któremu czasami przypisuje się fundację murowanego założenia.  Wiemy też, że obiekt ten istniał na pewno przez rokiem 1370, czyli przed rokiem śmierci Kazimierza Wielkiego. Po pierwsze dlatego, że podczas  prac archeologicznych na jego terenie odnaleziono między innymi odnaleziono denar króla Ludwika Węgierskiego, pochodzący z 1370 roku. Dodatkowo sama polityka wspomnianego wcześniej Kazimierza Wielkiego, zakładała budowle strażnic mających zabezpieczać granicę oraz chronić szlaku handlowego prowadzącego z Lwowa i Kijowa, przez Kraków, do Wrocławia.
Jak wyglądał zamek?  Początkowo była to wieża obronna (donżon). Miała ona co najmniej trzy kondygnacje. Wejście do obiektu znajdowało się na wysokości około 2,5 metra. Prawdopodobnie do jego środka prowadził drewniany ganek. Budowla zwieńczona była dwuspadowym dachem krytym gontem, ze szczytami w krótszych ścianach. Później zamek otoczono murem obwodowym. Znajdowała się w nim wieża bramna. Na powstałym dziedzińcu, znajdowały się prawdopodobnie drewniane budynki gospodarcze.  Zewnętrzne mury zamku z trzech stron otaczała fosa i kamienno- ziemny wał. Od strony północnej chroniły go stroma skarpa i bagna. Funkcje obronne zamek pełnił przez około 200 lat. W tym czasie często zmieniał właścicieli. Różne opracowania wyliczają ich nawet, w tym czasie, dwudziestu. W XVI wieku właścicielami zamku stli się Bonerowie. To oni przebudowali go na kościół. Dlaczego? Ano dlatego, że w owym czasie rozpadł się (ze starości) miejscowy, drewniany kościół i trzeba było zastąpić go inna budowlą. Świątynia ochrzczona została imieniem świętego krzyża . Jednak parafianie nie do końca zadowoleni byli z tego faktu. Zamiast uczęszczać do nowego kościoła, wybudowali niewielką kaplicę w miejscu starego. Około 1570 roku, budowla, jak i cały Bydlin przeszła w ręce Firlejów. Jan Firlej herbu Lewart, marszałek wielki koronny, wojewoda krakowski, lubelski i bełski, sekretarz królewski, starosta rohatyński, był tez zaangażowanym
działaczem reformacji. Był jednym z najwybitniejszych propagatorów protestantyzmu w Rzeczypospolitej. Po 1550 przeszedł najpierw na luteranizm, później był wyznawcą kalwinizmu. Był zwolennikiem porozumienia się kalwinów z arianami (braćmi polskim). W jego domu w Piotrkowie 22 marca 1565 miała miejsce dysputa teologiczna o dogmacie o Trójcy Świętej, którego arianie jednak nie uznali. Od tego momentu datuje się narastający konflikt kalwińsko-ariański. Firlej w swoich dobrach wprowadził protestantyzm we wszystkich kościołach. Bydlin nie pozostał wyjątkiem. Kościół został zamieniony na zbór protestancki i stał się jedną z głównych siedzib arian w tym rejonie Polski. Po śmierci Jana w 1574 roku, Bydlin odziedziczył jego syn, Mikołaj. Ten jednak, w odróżnieniu do ojca, nie popierał nowinek religijnych. Został wychowany przez matkę, Zofię z Bonerów, w wierze katolickiej. Dlatego w 1594 roku przywrócił funkcjonalność świątyni utrzymując jej wezwanie- Świętego Krzyża. Na polecenie Mikołaja rozebrano również mur obwdowy i wieżę bramną. Budowla utraciła swój militarny charakter. Od tego czasu wzgórze, na jakim wznosiła się dawna warownia określano mianem Wzgórza Świętego Krzyża.
I na tym kończy się ta "miła" częśc ciekawej  historii. W kolejne lata dla zamku-kościoła nie były łaskawe. W 1655 roku Szwedzi spalili kościół. Zapiski parafialne mówią, że stacjonował tu król Jan III Sobieski podczas wyprawy na odsiecz Wiednia w 1683 roku. W pierwszej połowie XVIII stulecia obiekt przeszedł w ręce rodziny Mycielskich, którzy próbowali go odbudować. Jednak niebawem opuścili swą siedzibę, pozostawiając ją samemu sobie. Ostatnia znana, a wzmianka o zamku- kościele, pochodzi z 1800 roku i jest anonimowa.  W swej notatce czytamy o istniejącej na wzgórzu "starożytnej świątyni" wyposażonej w wysoką wieżę, górującą nad okolicą.  Ruiny te zostały powoli
rozbierane. Uzyskany w ten sposób kamień wapienny wykorzystywany był jako budulec okolicznych gospodarstw i dróg. W drugiej połowie XIX stulecia na zboczach zamkowego wzgórza utworzono kopalnię galeny. Ostatnią znaną właścicielką zamku była Wanda Kowalska z domu Mędrek. W  1939 roku Kobieta sprzedała wzgórze wraz z ruiną zamku roku Państwu Polskiemu. Wykup powodowany był  staraniami miejscowej ludności i władz, aby utworzyć tam Miejsce Pamięci Narodowej mające upamiętnić  bitwę oddziałów legionowych Piłsudskiego z Rosjanami, która miała miejsce w 1914 roku (na terenie wzgórza pozostały po niej wykute w skale okopy).
W 2009 r. zawalił się południowy mur budynku mieszkalnego. W 2012 r. przeprowadzono prace remontowe.   

Bydlin na mapie kliknij: TU

piątek, 12 października 2018

Historia Łeby i zamek w Nowęcinie!

Dlaczego Łeba? Hmm... Znam to miejsce od dzieciństwa. Już jako mały berbeć spędzałam tam wakacje z rodzicami. Później były kolonie w pobliskim Nowęcinie. Dyskoteki w zamku. Wtedy jeszcze nie interesowałam się ani zamkami, ani historią. Liczyły się dla mnie, jak dla wielu dzieci, super wakacje nad morzem. Kiedy byłam już nieco starsza sama wybierałam to miejsce na urlop i wakacje z przyjaciółmi. Pamiętam też jak pierwszy raz ktoś, z resztą ktoś dla mnie wyjątkowy, pokazał mi ruiny (oj tak to słowo na wyrost!), a właściwie jedyny ocalały fragment ściany kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja. Wtedy już historia bardzo mnie interesowała. Wiedziała, że muszę dowiedzieć się o tym czegoś więcej. I tak na nowo zakochałam się w Łebie i jej okolicach - tym razem jednak w jej historii. Miejsce to odwiedzam do dziś. Teraz już ze swoją córką. Właśnie wróciłyśmy z ostatniego w tym roku, letniego wyjazdu właśnie w te okolice. Zmotywowało mnie to więc do stworzenia wpisu o Starej Łebie, a właściwie o Łeboujściu, o dworze obronnym po którym nie ma już śladu, o wsi Neuhof, o państwie Krzyżackim, i o rodzie Weiherów, którzy rządzili w tych okolicach. Ufff... trochę tego jest, a i tak zastanawiam się czy zamieściłam już wszystko o czym chcę tu napisać ;)
Zanim jeszcze świat usłyszał o Łebie i Lęborku, na terenach o których będę dziś pisać ważnym ośrodkiem była Białogarda. Istniało tam grodzisko, które archeolodzy datują na początek X wieku. Za panowania księcia gdańskiego Mściwoja I w początkach XII wieku, Białogarda stanowiła nawet stolicę osobnego organizmu administracyjnego w północnej części Pomorza Gdańskiego, zwanego dzielnicą białogardzką. Utrata znaczenia tej osady nastąpiła wraz z opanowaniem Pomorza Gdańskiego przez Zakon Krzyżacki. Ostatni rezydent na tych terenach książę Przybysław  zmarł w 1315 roku. A ponieważ za swych rządów skłócił się z Zakonem, to i Zakon po jego śmierci postanowił, że pozostawienie w Białogardzie ważnego ośrodka nie będzie dobrym rozwiązaniem. To oni, a nie Książęta Pomorscy byli teraz "panami" ma tej ziemi.
Jeśli nie Białogarda to co? Ano Łeba. Nie do końca jasne są jednak  jej początki. Jedno jest pewne, pierwotnie Łeba była usytuowana około  1,5 km na północny zachód od obecnego centrum, na prawym brzegu rzeki Łeby. Jednak nie do końca wiadomo, czy osada ta powstała na tzw. "surowym korzeniu" - czyli została założona od zera, z czy może jej podwaliny stanowiła wieś Koszczewczyn. Wiemy za to, że 8 lipca 1357 r., w sobotę przed  św. Małgorzatą, gdański komtur krzyżacki Wilhelm von Balderheim nadał nowo lokowanemu miastu prawa miejskie, nadając mu nazwę Lebamunde czyli Łeboujście. Uroczystość nadania praw miejskich odbyła się w Lęborku przy udziale świadków, którymi byli burmistrz Lęborka Schatting, sędzia ziemski von Malltzitze oraz dwaj gdańscy zakonnicy.
Co jeszcze wiemy o Łeboujściu? A wiemy na przykład, że trzy lata po nadaniu jej praw miejskich rozpoczęto budowę kościoła (pod wezwaniem świętego Mikołaja). Jego fundatorem był oczywiście Zakon Krzyżacki. Budowę ukończono w 1362 roku. Do budowy kościoła zostały użyte cegły o wymiarach 8 x 13 x 28 cm.
Ciekawostką jest to, że  Lebamunde lokowane było na prawie lubeckim. Tylko około 140 miast w Polsce zakładane było na takiej lokacji. W odróżnieniu od prawa magdeburskiego gdzie centrum stanowi rynek, " centrum" Łeby stanowiła, długa reprezentacyjna ulica.  Najstarsze, zachowane w piśmiennictwie prawo miejskie Łeby, powstało prawdopodobnie w roku 1377 i dokładnie po stu latach zostało uzupełnione. Pierwszym sołtysem Łeby został Hinrich Fleminck. Tak, tak sołtysem. Nie burmistrzem, chociaż Lebamunde było przecież miastem. A to dlatego, że w średniowieczu włodarzami nowo lokowanych miast byli zwykle sołtysi (określano to w dokumencie lokacyjnym). Dopiero po jakimś czasie, zwykle kilkudziesięciu latach można było ocenić czy lokacja się powiodła. Jeśli tak, sołtysa  zastępowano wójtem. Pierwsza wzmianka o burmistrzu Łeby pochodzi z dopiero z 1483 roku.  Jest on wymieniony z  funkcji oraz imienia i nazwiska (Martin Klinkebeil).
Ale do celu. Miało być o dworze obronnym. Historia dworu nierozerwalnie zwiazana jest z przybyciem do Starej Łeby Wejherów.W 1373 roku to oni otrzymali dziedziczny urząd sołtysa. Dokument ten wystawił sam Wielki Mistrz Krzyżacki, Winrych von Kniprode.  Wejherowie już w I połowie XVw  wznieśli  murowany z kamienia i cegły dwór obronny. Prawdopodobnie składał się on z budynku mieszkalnego i gospodarczego. Całość otoczona była murem i fosą. Nazywany był ,,Burg”, czyli zamek. Nie wiadomo gdzie dokładnie stał. Willi Gillmann w ,,Chronik der Stadt Leba” (1998) zamieścił mapę, która sugeruje umiejscowienie zamku w rejonie ulicy Turystycznej. Jednak obecnie nie jesteśmy w stanie potwierdzić tego w 100%. I tak sobie trwała łebska sielanka... Miasto Lebamunde rozwijało się, wszystko szło w dobrym kierunku. Aż do 15 września 1497 roku. Wtedy to szalejący sztorm poważnie uszkodził "Burg" Wejherów. Chociaż nie była to jeszcze katastrofa, która zmusiła mieszkańców Starej Łeby do opuszczenia miasta, bo ta wydarzyła się dopiero w 1558 (i 1570) roku, to już wtedy Klaus Wejher zbudował nową siedzibę w bezpieczniejszym  miejscu.  Zamek powstał na południowo-zachodnim brzegu jeziora Sarbsko. Został nazwany Neuhof czyli na zasadzie w przeciwieństwa do "starego" zamku w Łebie. I tu właśnie po tak długim wstępie, chyba najdłuższym w historii mojego bloga, przechodzimy do tematu właściwego czyli właśnie zamku w Nowęcinie.
Chociaż do chwili obecnej zameczek zachowany jest w bardzo dobrym stanie, jest to forma jaką otrzymał po wielu przebudowach. Dziś wiemy jedynie jak zamek wyglądał w swojej pierwotnej formie (był to zamek z dwoma prostopadłymi skrzydłami bocznymi, z frontem zwróconym na południe, otoczony wałem i fosami. Przy wschodnim skrzydle, dobudowano, lub też była tam kaplica - info ze strony zamku )i jak wygląda obecnie, czyli po remoncie z 1909 roku. Wiemy, ze Wejherowie byli jego właścicielami do 1781 roku, czyli ponad 200 lat. Później zamek dosyć często zmieniał właścicieli. Cytując informacje ze strony zamku:  Od 1902 roku jako właściciela wymienia się Leona Ritzke z Werbelowa. Z tego okresu znany jest fragmentaryczny opis pałacu przedstawiony przez Lamckego. Autor mówi, że zachowało się pomieszczenie dawnej kaplicy wbudowanej w obecny pałac wraz ze starą nazwą Jeruzalem". Ta część budynku, usadowiona jest na wysklepionych piwnicach, nad którymi znajdują się mocne mury z dwoma niszami zwieńczonymi łukiem półpełnym. Na zewnątrz są ściany wzmocnione potężnymi skarpami, rozczłonkowane ostrołukowym oknami. Ten jednokondygnacyjny budynek z prostokątnymi ryzalitami wieńczy stary gzyms okapowy. Wewnątrz sklepienie kolebkowe z lunetami i ostrymi żebrami. W przedsionku - gładka kolebka. Pomieszczenie to w czasach współczesnych H. Lenckemu służyło jako jadalnia. Niegdyś ściany pokryte były cytatami z biblii.
Znamy również historię Ernesta Wejhera, syna Klausa, który walczył w wojnie polsko-pruskiej. Kiedy został zraniony, wierny giermek przywiózł go niezwłocznie do zameczku w Nowęcinie. Ernest w dowód wdzięczności za ocalenie życia wyrył własnoręcznie napis w dawnej kaplicy wbudowanej w obecny pałac. Napis widoczny jest z recepcji i zachował się w takiej formie:
G.W.M.U.I.T.G
1.5.6.7.
E.W.A.U.M.
Pierwsze litery słów tworzą sentencję:
"GOT WAR MIT UNS IN TODES GEFAHR
ER WIRKT AN UNS MACHTIGLICH"
co znaczy:
"Bóg był z nami w śmiertelnym niebezpieczeństwie, działa na nas wzmacniająco."
Zamek w Nowęcinie, jak każdy porządny zamek, ma tez swojego ducha. To Maria z domu Ostrecht, wdowa po Ludwiku Strautsie, jednego z właścicieli zamku. Po śmierci Ludwika, Maria nie potrafiła na nowo ułożyć sobie życia, podupadła na zdrowiu, mało jadała, w konsekwencji postradała zmysły. Chodziła godzinami po zameczku nawołując męża i szukając go po wszystkich komnatach. Po niedługim czasie umarła. Legenda głosi, iż duch Marii nadal krąży po zameczku szukając rozpaczliwie swojego męża, a na korytarzach dają się słyszeć szlochania i ciche odgłosy kroków.

Tak jak pisałam na początku, pamiętam jeszcze dyskoteki na zamku w Nowęcinie. Wstyd się przyznać- ale było to jakieś 25 lat temu... Teraz od dawna nie widzę już aby zamek był otwarty. Ostatnio co roku "odbijam się" od zamkniętej bramy. Może to dlatego, ze jest zwykle "po sezonie". Sam zamek nie wygląda na opuszczony. Za to pozostałości fosy, czy pałacowego parku... Hmm... Chyba przydałaby się im lekka konserwacja ;)
W każdym razie będąc w Łebie warto zwrócić uwagę na cos więcej niż tylko plaża i morze. To miejsce z niesamowitą historią.

Strona www zamku kliknij:  TU
Zamek na mapie kliknij: TU

sobota, 15 września 2018

Olsztyn koło Częstochowy. Urokliwe miejsce z pięknymi ruinami.


Dziś opowiem o kolejnym zamku ze Szlaku Orlich Gniazd. Tak, tak obiecuję, że zrobię małą przerwę, na inny rejon Polski. Cały czas pamiętam o zaległej Łęczycy, którą obiecałam już przed moimi wakacyjnymi wojażami. Ale i kilka innych, ciekawych zamków już stoi w kolejce ( i to nie tylko polskich). Wróćmy jednak do tego, o którym mam pisać dziś, czyli do Olsztyna koło Częstochowy.  Podczas moje tegorocznej wycieczki na Jurę, Olsztyn był ostatnim zamkiem jaki udało mi sie odwiedzić. Przyznam szczerze, że wielokrotnie widywałam go na zdjęciach, czytałam o nim jakieś artykuły, ale nigdy nie wydawał  mi się jakoś specjalnie ciekawy. Przez dwukolorową wieżę kojarzył mi się z Chojnicami (ten opisałam TU i baaaardzo go lubię). Muszę przyznać, że po tym jak zobaczyłam zamek w Olsztynie na żywo, całkowicie zmieniłam o nim zdanie. To naprawdę baaardzo
ciekawe, piękne miejsce. Idealne na rodzinny spacer. Można tu spędzić kilka godzin i wczuć się w panujący klimat.  Ja niestety aż tyle czasu nie miałam. Musiałam obejrzeć zamek i szykować się w drogę powrotną do domu.  A że byłam sama ze śpiącą dwulatką, zadanie to wcale nie było takie łatwe. Koniec końców udało się i mogę Was zaprosić do Olsztyna.
Zamek w Olsztynie powszechnie nazywany jest zamkiem królewskim. Świadczyłoby to o tym, że jego fundatorem jest król. W Olsztynie
jednak, podobnie jak w Ostrężniku (opisywałam go TU) , przewija się nazwisko biskupa krakowskiego Jana Muskaty. To właśnie z nim związane są pierwsze, pisemne wzmianki o tym zamku. I to prawdopodobnie on był fundatorem pierwszej, murowanej warowni jaka została wybudowana na terenie wczesnośredniowiecznego grodu. Zapiski te pochodzą z 1306 roku, opisują wydarzenia z 1294 roku i mówią o zamku w Przymiłowicach . Jednak faktycznie dopiero Kazimierzowi Wielkiemu zamek w Olsztynie zawdzięcza znaczną rozbudowę.  To dzięki niemu w latach 1349-1359, ze zwykłej strażnicy powstaje jeden z największych i najbardziej
efektownych  obiektów obronnych na pograniczu Śląsko-Małopolskim. Najstarszą częścią obiektu jest oczywiście zamek górny. Jego głównym budynkiem był 20 metrowy stołp. Bardzo charakterystyczny, bo u podstawy okrągły, wyżej juz ośmiokątny. Wejście do wieży znajdowało się na wysokości 8 metrów. Zamek górny zamykał od północy dom mieszkalny typu wieżowego, połączony z usytuowaną u podnóża wapiennej góry obszerną pieczarą, która mogła stanowić magazyn na żywność lub skład amunicji. Mieściły się tam również kaplica i skarbiec. Pierwszym znanym na dzierżawcą obiektu był Zbyszko burgrabia olsztyński. Na stronie zamku odnajdujemy informację, że zamek w 1370 roku przechodzi w ręce Władysława Jagiełły. Informacja te jednak nie może być prawdziwa. Po pierwsze dlatego, ze 1370 rok to dopiero rok śmierci Kazimierza Wielkiego (więc zanim Jagiełło zasiadł koronowany na Króla Polski upłynęło jeszcze 16 lat). Po drugie wiemy, że Jagiełło właśnie w 1391 roku, odbijał zbrojnie Olsztyn z  rąk Władysława Opolczyka.  Ten natomiast otrzymał zamek w lenno (wraz z ziemię wieluńską), od Ludwika Węgierskiego, za poparcie jego planów dynastycznych w stosunku do Polski.  Lennik okazał się jednak nie do końca uczciwym człowiekiem  , nie stronił od grabieży, a co gorsza sprzymierzył się z Krzyżakami i knował przeciwko Polsce.  Akcja zbrojna odbijania ziem Opolczyka trwała ponad
tydzień. Sam Olsztyn był oblężony przez trzy dni. Po powrocie do Korony, lokalne dobra uzyskały status starostwa nadawanego najbardziej zasłużonym dla Królestwa rodzinom możnowładczym. W połowie XV wieku, starosta Mikołaj z Przyrowa rozpoczął modernizację zamku. Później kolejno Mikołaj Szydłowiecki, Piotr Opaliński i Jan Joachim Ociescy kontynuowali jego dzieło. Powstał zamek dolny. Podniesiono zarówno mieszkalne jak i warowne walory budowli. W 1587 roku odparty został atak arcyksięcia Maksymiliana Habsburga.
XVII wiek jednak nie był już przychylny dla
zamku. Warownia częściowo przez zaniedbania inwestycyjne, częściowo zaś w wyniku pękania skał zaczęła się chylić ku upadkowi.  Stan zamku był co raz gorszy jednak pełnił on swoje funkcje aż do Potopu Szwedzkiego. W 1655 roku zamek został zdobyty, ograbiony i zrujnowany.  W 1722 rozpoczęto rozbiórkę zamku. Pozyskane cegły posłużyły do budowy kościoła parafialnego. Później miejscowi chłopi korzystali z jego cegieł do własnych celów.
Te części zamku które zachowały sie do dziś, często niewprawnemu oku ciężko "poskładać" w całość.  Zdecydowanie wyróżnia sie okrągły stołp. Pełnił on kiedyś miedzy innymi funkcję lochu głodowego. Ponoć wojewoda poznański Maćko Borkowic,  zmarł w nim skazany na śmierć głodową za zorganizowanie spisku przeciw królowi. Widać także kwadratowa wieżę Starościańską. Znajdziemy fragmenty murów i budynków gospodarczych, piwnice a także fundamenty kuźnicy i ślady dymarek. Wszystko to tworzy na zamkowym wzgórzu naprawdę fajne wrażenie. Miejsce to nie tylko warto odwiedzić, ale zdecydowanie jest obowiązkowym punktem przy wycieczce na Jurę.



Na koniec kilka zamkowych legend (źródło - strona zamku)

Zamek w Olsztynie posiada ponoć podziemne połączenie z klasztorem jasnogórskim, a w podziemnych rzekach można zobaczyć pływające złote kaczki.

Z zamkiem związana jest legenda o zjawie błąkającej się po zamku w ciemne noce. Jest to duch Maćka Borkowica - wojewody poznańskiego, przeciwnika polityki króla Kazimierza Wielkiego. Powołał on konfederacje wymierzoną w króla. Wygnany z kraju po 4 latach powrócił i nadal przeciw niemu spiskował. W końcu został schwytany w Kaliszu i skazany na śmierć głodową w lochach pod główną wieżą zamku olsztyńskiego. Więzień otrzymywał dziennie tylko dzban wody i wiązkę siana. Podobno wytrzymał tak 40 dni a jego jęki i przekleństwa słychać było w całym zamku. Niektórzy twierdzą też że przywiedziony głodem do szaleństwa zaczął kąsać i pożerać własne ciało. Nie potwierdzona plotka mówiła, że tak sroga kara podyktowana była osobistą zemstą króla za tajemne schadzki Borkowica z królową.



Inna legenda nawiązuje do faktu historycznego i mówi o płaczu dziecka który można usłyszeć w wietrzne wieczory koło zamku. Podczas oblężenia zamku w 1587 r. przez Maksymiliana Habsburga pochwycony został syn burgrabi Olsztyńskiego - Kacpra Karlińskiego. Gdy Polacy zawzięcie bronili się, Maksymilian kazał postawić na pierwszej linii porwane dziecko. Burgrabia Karliński obiecał królowi polskiemu bronić zamku do upadłego toteż gdy Austriacy byli już blisko, pierwszy podpalił lont armatni. Zamek został obroniony a wśród ciał wrogów znaleziono ciało jego dziecka. Po tej tragedii burgrabia zaszył się w pokutnej celi. Szukając ukojenia w modlitwie, zmarł na Jasnej Górze.

Kolejna opowieść tyczy się czasów późniejszych, gdy zamek był już w ruinie. W jego pobliżu pasł krowy pewien ubogi chłopiec. Pewnego razu podbiegła do niego grupka złych kolegów i wrzuciła mu czapkę do lochu zamkowego. Zszedł on do podziemi i zobaczył czarnego psa, który według legend pilnował ukrytych skarbów. Ten przemówił do niego ludzkim głosem i napełnił jego czapkę kosztownościami. Gdy chłopak wyszedł na powierzchnie, jego koledzy zobaczyli skarby i również zapragnęli zostać obdarowani. Jeden z nich kazał zrzucić swoją czapkę do lochu i sam zszedł po nią. Nigdy jednak już nie powrócił, od tej pory jego duch jest czasem widziany w pobliżu lochu.

Strona www zamku kliknij: TU
Zamek w Olsztynie na mapie kliknij: TU